W kwietniu napisałem pierwszą część „Medalobrania”. Teraz zbliża się Święto Wojska Polskiego (15 sierpnia, czyli rocznica zwycięskiej Bitwy Warszawskiej z bolszewikami) – dobry pretekst do kolejnej chwili wspomnień z życia administracji publicznej.
Jako militarysta-hobbista starałem się „zaliczać” różne imprezy związane z wojskowością, a szczególnie centralne uroczystości sierpniowe w Warszawie. Za rządów PO było ich stosunkowo niewiele i odczuwałem, że emocjonowanie się tego typu eventami jest passe’ (jakoś tak mi się ułożyły wtrącenia obcojęzyczne). Z chęcią więc zastępowałem kolegów z „R-ki” i wyraźnie awansowałem. Najpierw tłoczyłem się z ludem Warszawy wzdłuż Alei Ujazdowskich, potem tkwiłem wśród różnorodnych mundurów zaprzyjaźnionych (bardziej i mniej) formacji zagranicznych na bocznej trybunie, aby wreszcie dwukrotnie dostąpić zaszczytu oglądania defilady z głównej trybuny, zza pleców byłego i obecnego Prezydenta RP. Było to dla mnie ważne wydarzenie patriotyczne. Były i stresy, gdy w 2014 roku przejeżdżały armato-haubice Krab na niepewnych polskich podwoziach. Bałem się kompromitacji, gdyby któraś maszyna „rozkraczyła się” przed VIPami i kamerami, co szczęśliwie jednak nie nastąpiło. W części historycznej przemieszczał się najstarszy pojazd – czołg FT 17 z czasów wojny z bolszewikami, pozyskany przez naszych żołnierzy z … Afganistanu. Oglądałem go wcześniej podczas renowacji w Bumarze Gliwice i z trudem zmieściłem się w jego ręcznie obracanej wieżyczce.
Na trybunie honorowej, jak na wszystkich tego typu uroczystościach w kraju i za granicą, trwała cicha rywalizacja kto i gdzie stoi (oczywiście w ramach precedencji, czyli porządku pierwszeństwa). Ja kontentowałem się tylnym szeregiem, gdzie nie znali mnie (z wzajemnością) ani generałowie ani purpuraci. No, może niektórzy ministrowie stojący jednak z przodu. Potem odbywało się przyjęcie w ogrodach (i częściowo we wnętrzu) Belwederu. Za p. Prezydenta B. Komorowskiego brałem w nim udział. Szczególnie zapamiętałem wysoki stojak na wojskowe okrycia głowy w formie choinki usytuowany za bramką służb ochrony, gdzie oficerowie pozostawiali swoje rogatywki (oczywiście liczne z wężykiem), kepi, maciejówki, furażerki, rondle i inne niezidentyfikowane ozdoby wojskowych. Wyglądało to malowniczo; szkoda, że nie zrobiłem zdjęcia. Impreza odbywała się na stojąco, serwowano między innymi wino i piwo. Cywile byli w mniejszości, co naturalne.
Inaczej potoczyła się defilada przyjmowana rok później przez p. Prezydenta A. Dudę. Na trybunę honorową miałem wstęp, bo weryfikację zaproszeń prowadził jeszcze BOR. Ale spod bramki do Belwederu przegoniono mnie i wielu innych, gdyż przyjęto już wówczas inne kryteria dostępu do Osoby Nr 1 w Państwie. Poczułem, że czasy się zmieniają i poszedłem prywatnie na piwo.
Równolegle na Agrykoli odbywał się (i chyba się odbywa) piknik militarny z prezentacją aktualnego sprzętu WP i grup rekonstrukcyjnych. Wysoka frekwencja i militarny entuzjazm całych rodzin mówią same za siebie. Dobrze, że obecnie ten potencjał narodowy nie jest marnowany.
O odznaczeniach w związku ze zbliżającym się świętem nie wspomnę, bo ostatnio nie mieliśmy chyba żadnej wojny, a krajowe potyczki nie kwalifikują się do medalobrania .
Smuci mnie fakt, iż na nadchodzącej defiladzie nie będzie nowości, a to zwykle jest gwoździem programu. Może MON wprowadzi Poprady (somobieżny system przeciw-lotniczy bliskiego zasięgu) i Daglezje (saperski most towarzyszący), bo działka 23 mm na podwoziach ciężarówki Star pasują raczej do grup rekonstrukcyjnych i rebeliantów na Bliskim Wschodzie. Natomiast, tak zwany rzut historyczny zapowiada się imponująco, w związku z rocznicą 100.lecia odzyskania niepodległości. Mam jednak nadzieję, że husarskie kopie i lance kawalerii nie przysłonią pytania o kondycję naszej armii i jej wciąż obiecywanej modernizacji technicznej.
Część trzecią „Medalobrania” planuję przed 11 listopada.