Reparacje, rewindykacje ?

To wdzięczny temat krajowy i dobra trampolina polityczna dla inicjatorów.

Będąc mieszkańcem tak zwanych Ziem Odzyskanych (Gliwice na Śląsku i Lubiatowo na Pomorzu), bywam szczególnie czuły na wypowiedzi kwestionujące status quo, nawet wypowiedziane przez bosonogiego celebrytę (potem ponoć się wycofał). Wspomnieć tutaj także należy premiera rządu na uchodźctwie Tomasza Arciszewskiego, który w 1944 roku nie chciał Wrocławia i Szczecina. Rozumiem, że wyciąganie dzisiaj kwestii reparacji wojennych od Niemiec, to praca naukowo-badawcza, bez żadnych praktycznych skutków; ani pozytywnych (perspektywa pozyskania odszkodowań), ani negatywnych (zakwestionowanie przez pozwanych polskich zdobyczy terytorialnych po II wojnie światowej). Przy okazji warto jednak pamiętać, że Niemcy wycofując się z ich ziem utraconych wywieźli przede wszystkim księgi wieczyste, które do dzisiaj przechowują. Było to ważniejsze od jakiś tam „złotych pociągów”. GUS wie więcej. My mamy tylko „Berlinkę” (część Biblioteki Pruskiej w naszych obecnie zbiorach muzealnych).

Dlatego praktycznie sugeruję inny niż duże, silne Niemcy cel, a także zakres skromniejszy z założenia. To Szwecja, kraj w naszych czasach znany ze swojej wielostronnej wrażliwości (np. uchodźcy). Jak powszechnie jednak wiadomo, podczas Potopu i wojen północnych (XVII wiek i później), wojska szwedzkie straszliwie spustoszyły Polskę, dokonując równocześnie planowanego rabunku, wywożąc wiele cennych obiektów za Bałtyk. Dziś biblioteka w Uppsali czy sztokholmskie muzea (szczególnie armii) szczycą się posiadaniem unikatowych prac Kopernika, licznych polskich militariów i innych cennych pamiątek narodowych. Jedynie tak zwaną rolkę sztokholmską (cenny historyczny polski obraz na zwijanym płótnie),  premier Szwecji O. Palme zwrócił pierwszemu sekretarzowi E. Gierkowi do polskiego muzeum. Można wrócić do sprawy rewindykacji z kierunku północnego naszych poloników, a przynajmniej nie chować głowy w piasek.

Może czas pójść w ślady Greków i kilku byłych krajów kolonialnych, upominających się o zwrot swoich skarbów sztuki zrabowanych przez zachodnich Europejczyków.

O rosyjskim kierunku zabiegów nie wspominam, bo to teraz (i wcześniej) daremne. Oddali nam Szczerbiec i arrasy po Traktacie Ryskim (1922), a to chyba wszystko. Reszta zalega prawdopodobnie w piwnicach muzealnych.

Pozostaje hołubiona przez Polskę Ukraina. Próby odzyskania przynajmniej części przebogatych zasobów muzeów Lwowa, spaliły oficjalnie na panewce w 1996 roku. Zamiast rewindykacji (lub wymiany) pozostaje udostępnianie w Polsce naszych zbiorów przechowywanych na Ukrainie w ramach współpracy muzealnej (a przy okazji ich renowacja za nasze środki). Dobre i to.

Tematu mienia pożydowskiego nie ruszam, bo to mission impossible.

Wyławianie utraconych rodzynków kolekcjonerskich przez polskie wyspecjalizowane służby państwowe w Europie Zachodniej i USA jest też zagadnieniem z innej półki. Świetnie, że to robią.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s