Małe ojczyzny ?

Od pewnego czasu przymierzałem się do podjęcia tematu tak zwanych małych ojczyzn (odpowiednik niemieckiego Heimatu), który króluje zwykle w okresach wyborów samorządowych w Polsce.Teraz kwestia powróciła w moich rodzinnych Gliwicach w związku z odejściem wieloletniego  (26 lat rządów  rekord kraju) prezydenta do Senatu. Atmosfera jest nieco podobna do transferu premiera RP do Brukseli, bo obaj panowie pozostawili tylko nieznanych pretorian i działają zdalnie. A reklama plakatowa utrzymania status quo w moim mieście przypomina z kolei czasy pierwszych, częściowo demokratycznych wyborów z fotografią L. Wałęsy +rekomendowanego kandydata. To już było.

W Gliwicach układ polityczny, a raczej środowiskowy ( jak to w samorządach RP ) jest taki, że senator/były prezydent miasta został wykreowany jako ojciec Gliwic, miasta rzekomego sukcesu. W mieście nie dzieje się źle, ale do tryumfów droga daleka. Chociażby spadek liczby mieszkańców o ok. 30 tysięcy robi wrażenie, nawet jak na Górny Śląsk. Miastu przydałaby się odświeżająca kuracja, nie tylko zaniedbanych ulic, bo PR nie jest wszystkim, gdy lokalny przemysł kuleje (np. BUMAR, OPEL, lokomotywy i wagony).

W demokracjach, nawet na poziomie „małej ojczyzny”, ćwierć wieku rządów jednej opcji, to ewenement. Gdyby koalicja byłego prezydenta wygrała 5 stycznia 2020, mamy szansę na rekord Guinnessa. Byłem urzędnikiem wyższego, zmieniającego się szczebla w centralnej administracji rządowej, też przez ćwierćwiecze jak omawiana sytuacja gliwicka. Ale, żeby mieć przez lata tego samego szefa w administracji publicznej To chyba petryfikuje wolę i umysł.Nie zazdroszczę.

Dzisiaj, Pan Senator znany jest/był z ustawicznej krytyki władzy centralnej z pozycji prezydenta +/- 200 tysięcznego miasta. Pracując w Warszawie przez 10 lat przyglądałem się z dystansu (chociaż także w Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu) poczynaniom gliwickich samorządowców w relacjach ze stolicą. 

Zawsze były one trudne, bez względu na to, kto rządził Polską, co nie sprzyjało realizacji interesów Gliwic.

W tle był oczywiście paradygmatrozpowszechniony wśród części elit politycznych kraju i podzielany w części Gliwic, że władze lokalne są efektywniejsze i bliższe społeczeństwu niż „centrala”. Niestety, to zła droga, bo ideologiczna, wywoływania problemów ze współpracą „up”.

Osobiście uważam, że w omawianej materii nie ma reguł. Są dobre samorządy, średnie i te złe, podobnie jak i zarządzanie przez administracje centralne. A promowany przez niektórych pomysł na znacznie usamodzielnione heimaty nie budzi mojego zrozumienia. W tych pomysłach jest więcej polityki niż zainteresowania sprawami lokalnymi, co może wyziera z inicjatywy Paktu Wolnych Miast. Obym się mylił, że nie chodzi o powrót do greckich państw  miast.

Powyższe nie oznacza przekonania o omnipotencji władzy centralnej i jej reprezentantów w terenie. Przez pół roku zamieszkuję też na Pomorzu i czuję się tam nieźle obywatelsko w skali samorządowej.

 

COME BACK *

Długo się nie odzywałem po poważnej kontuzji prawej ręki (dziękuję za rehabilitację szpitalowi w Lęborku !). Zebrało się wiele tematów, które chciałbym poruszyć. W mojej „deklaracji ideowej” na wstępie bloga przyznałem się do t.zw. symetryzmu, czyli zamiaru pozytywno/negatywnej oceny działania polskich, zwalczających się (niestety nieelegancko) sił politycznych. Ten rwetes przeniósł się na społeczeństwo, często skołowane przez partyjne media i ich propagandystów.

Zacznę jednak od aktualiów, a więc Barbórki 2019, co poruszyłem już na FB na kanwie mojego uczestnictwa w uroczystościach w Wyższym Urzędzie Górniczym w Katowicach. Notabene, unikalnym centralnym urzędzie administracji rządowej usytuowanym poza Warszawą, a utworzonym w 1922 roku na polskim Górnym Śląsku. Kiedyś, z tej okazji w WUG bywali premierzy, wicepremierzy, ministrowie, szefowie urzędów centralnych, parlamentarzyści różnych opcji, naukowcy i wielu innych. A dzisiaj to tylko lokalna imprezka. Ci wyżej wymienieni wolą się kiwać (dosłownie) na rozlicznych uroczystościach, najlepiej w karczmie piwnej, licząc na atencję górniczej braci. Szkoda, że Warszawa już nie czuje gdzie bije propaństwowe serce Górnego Śląska. Zrozumiałe, że celebra Dnia Górnika jest zredukowana do właściwych rozmiarów dzisiejszego przemysłu wydobywczego, ale jeżeli elity potrafią ustawicznie krążyć po kraju, to te dwie godziny w WUG chyba nie zaszkodziłyby ich dobrej kondycji i samopoczuciu.

A może to awersja do niepolitycznej i kompetentnej administracji rządowej? Jako były dyrektor generalny WUG, były Szef Służby Cywilnej i wreszcie były Główny Geolog Kraju mam takie podejrzenia, oby niesłuszne. Ale po tylu miesiącach przerwy w blogowaniu w administracjibezretuszu, postanowiłem teraz wypowiadać się bardziej dosadnie i mniej kurtuazyjnie. Zresztą jako wielokrotny „były” mogę sobie na to pozwolić, nie obrażając nikogo.

*Zacząłem po angielsku, bo to obowiązkowe w zamerykanizowanym  (Halloween, Black Friday, resort zamiast kurortu, tower zamiast wieżowca, fuckzamiast …) kraju nad Wisłą.

Varia 2

Militarne bicie piany. Media i politycy pełni są przechwałek jak to się Polska zbroi. Tu kupimy klucz (4 sztuki) śmigłowców dla specjalsów (wojska specjalne), a tam klucz śmigłowców do zwalczania okrętów podwodnych i ratownictwa (ciekawa symbioza?), ówdzie trochę wyrzutni rakietowych – wszystko w ilościach śladowych i bez wizji całości programu modernizacji technicznej WP. Te zakupy to drobiazg wobec pomysłu kupowania wielozadaniowych amerykańskich myśliwców F 35, w cenie 100/120 milionów $ za sztukę, bez zaplecza logistycznego (naprawy, szkolenie pilotów).

Amerykanie wznawiają właśnie produkcję nowej wersji posiadanych przez nasze lotnictwo F 16, znanych przez pilotów, posiadających już bazą szkoleniową w kraju i, co ważne, znacznie tańszych. Ale my wolimy lotnicze Mercedesy, bo brzmi to lepiej w roku rocznicowego zadęcia. Z tym nadymaniem się, to ostrożnie. Ostatnio był w Polsce brytyjski wiceadmirał – dowódca sił morskich NATO, który skrytykował publicznie rząd polski za zaniedbywanie marynarki wojennej i brak pełnowartościowych okrętów klasy fregata. Musimy pamiętać, że nie tylko Sojusz ma nas bronić przed Rosją, ale i my musimy realizować zobowiązania sojusznicze na Bałtyku i poza nim.

Trochę niemieckiej (i nie tylko) muzyki. Temat może lżejszy, chociaż to heavy metal w wykonaniu niemieckiej grupy Ramstein i tytule Deutschland (Niemcy). Narobił, nomen omen, wiele hałasu w mediach zagranicznych, że rzekomo kontrowersyjny, że skandal, że nie dla młodzieży, że obraża Żydów. A mnie się podobał, bo pokazuje kawał niemieckiej historii w niesztampowy sposób. Inspirację ich stylu słychać i widać w polskiej grupie Oberschlesien (Górny Śląsk), z takimi między innymi utworami, jak „Orzeł” i „Powstaniec”. Do tych klimatów zaliczyłbym także szwedzkiego Sabatona z utworem o Powstaniu Warszawskim. Ciekawe, że tematykę historyczno-rozliczeniową podejmują grupy metalowe z różnych krajów. A w Eurowizji sztampa we wszechobecnym języku angielskim.

Odbudowa totalna zniszczeń. Nosiłem się z podjęciem tego tematu już wcześniej, ale nie starczyło mi determinacji, aby potraktować go szerzej. Chodzi mi o zacieranie ran II Wojny Światowej w Polsce poprzez nierozsądną, moim zdaniem, odbudowę wszystkiego, co zniszczono w naszych miastach.

Najgorszym przykładem jest Warszawa. Budynek Pasty – symbol walk Powstania Warszawskiego, przez lata był nośnikiem reklamy wódki, co się szczęśliwie zakończyło, ale przekaz zniknął po odbudowie. Ulica Próżna była z kolei symbolem zagłady getta i jego mieszkańców z porażającym obrazem niszczejących kamienic i wizerunków dawnych mieszkańców. Teraz uzyskuje cukierkowy wygląd, jakich tysiące w całej Europie. A ślady po kulach na frontach zachowanych kamienic warszawskich nikną pieczołowicie ocieplane styropianem. Podobnie jest w Gdańsku, gdzie wyspę Spichrzów zapełnia się lekko stylizowaną budowlanką, nie pozostawiając śladów – symboli zniszczenia tego miasta. Dotknęło to także gdańskiego kościoła (czy taką ma jeszcze funkcję) św. Jana, którego wnętrze sprawiało swego czasu traumatyczne wrażenie ofiary wojny. Te pomysły totalnej renowacji ominęły, jak dotąd, szczęśliwie moje rodzinne Gliwice. Spalonego przez czerwonoarmistów teatru miejskiego Victoria nie odbudowano ze względu na brak środków (i dobrze!), lecz zaadaptowano na cele publiczne w wersji zabezpieczonej ruiny. Różnego typu wydarzenia artystyczne w ruinach teatru cieszą się szerokim zainteresowaniem ze względu na swoista atmosferę tego miejsca (chociaż bywa zimno i krzesła są twarde). Tego nie zaoferowałby odbudowany, kolejny, prowincjonalny teatr miejski.

Wzorem podejścia do „spadku” po II Wojnie Światowej są pozostawione symbolicznie ruiny w Hiroszimie oraz wrak pancernika w Pearl Harbour. A u nas efektowna wojenna inscenizacja w Muzeum II WŚ w Gdańsku i ruiny koszar na Westerplatte.