Ten drugi odcinek „Epizodów” zamyka moją tematykę zagraniczną. Od przejścia na emeryturę, co wiąże się z ograniczeniem możliwości finansowych, widziałem tylko z naszego Beskidu kawałek czeskiej (zaolziańskiej) i słowackiej części tych gór. O wyspie Bornholm, nie wspomnę, bo oddaliśmy ostatnio Duńczykom kawał okalającego ją Bałtyku „za bezdurno” – tłumaczyć chyba nie trzeba. A mieliśmy zdobywać Bornholm za czasów Paktu Warszawskiego. Chichot historii.
Tyle tej mojej dzisiejszej zagranicy, ale może warto będzie poszaleć za te extra 888,25 PLN trzynastej emerytury. Swoje wrażenia międzynarodowe szczęśliwie wchłonąłem wcześniej, a masowa turystyka tanimi liniami lotniczymi i kłębienie się pośród dzisiejszej anglojęzycznej wieży Babel (paradoksalne), nie oddaje smaków dawnej eksploracji.
Poniżej, moje refleksje w porządku alfabetycznym (bo ponoć jeszcze żyjemy w świecie poprawności geopolitycznej).
– CHINY. Dobrze się złożyło, że to nie tylko alfabetycznie pozycja nr 1, bo mniemam, że będą przyszłym światowym hegemonem. Moje dwie ważne wizyty jako Głównego Geologa Kraju dotyczyły wydobycia gazu z łupków w naszych obu krajach (u nich było to w prowincji Chonqing) i podpisania stosownego memorandum na szczeblu wiceministrów (zdjęcie).
Mieliśmy być gazowym Kuwejtem Europy, ale nasza geologia oraz wiara w biznesowe finansowanie zewnętrzne sprowadziły polskie marzenia do zera. W Chinach ostatnio rocznie wydobyto ponad 9 mld metrów sześciennych gazu łupkowego, co ich rozczarowuje, ale startowali z podobnego poziomu. Z kolei, chińskie inwestycje wyniosły w Polsce drobne 1,4 mld dolarów. Pozostaje więc niewykorzystany potencjał kontaktów. Podczas konferencji prasowej, po imprezie górniczej w Tianjin, zadano mi trudne pytanie, o to, co Polska może zaproponować w wymianie gospodarczej. Zasugerowałem maszyny górnicze i zdrową żywność, bo cóż innego. Podczas chińskiej rewizyty zauważyłem, że zaimponował im porządek i zieleń Pomorza, gdzie zwiedzali wiertnię podczas szczelinowania hydraulicznego.
– INDIE. Też w ścisłej czołówce przyszłości. Nie będę wspominał o naszym udziale w rozwoju ich przemysłu węglowego (skutecznym, co jednak nie dotyczy obecnie naszej zbrojeniówki – poza dawnym eksportem samolotów „Iskra”). Chyba nie wypada nawiązywać do przeszłości, gdyż miało to miejsce za komuny. Ale o spotkaniu (podczas Światowego Kongresu Górniczego w New Delhi) z nieżyjącym obecnie prezydentem Indii A.P. J. Kalamem – twórcą indyjskiej bomby atomowej i programu rakietowo-kosmicznego, muszę wspomnieć. Zrobił na mnie wielkie wrażenie: człowiek religijny, aktywny politycznie, dydaktyk oraz oczywiście fizyk. I przywódca największego demokratycznego państwa na świecie.
– IRAK. Było nie było, spędziłem tam ponad rok na kontrakcie Mostostalu. Trafiłem dobrze, bo pomiędzy wojnę z Iranem oraz Pustynną Burzę, do środowiska znajomych inżynierów sprzed lat. Kraj był zmęczony wojną, ale się rozwijał, rządził twardo niesławny prezydent Saddam. W codziennym życiu było wiele elementów kultury Zachodu. Mogłem z żoną (uprawnienie do wizyty po 9 miesiącach kontraktu) spacerować nocą po parku w Bagdadzie, kąpać się w jeziorze Razzaza, czy samemu zaliczać program turystyczny, podczas samotnych samochodowych tras służbowych po całym Iraku (od Kurdystanu, przez wizytę u Jezydów, po Basrę). Dekadę później, gdy zostałem Szefem Służby Cywilnej, mieliśmy w Kancelarii Premiera wizytę delegacji nowego Iraku na temat zasad administracji rządowej. Padały wzniosłe słowa, ale gdy powiedziałem im o moim irackim epizodzie, jakoś staliśmy się sobie bardziej zrozumiali i bezpośredni. Polska zmarnowała potencjał współpracy z Irakiem, szczególnie jeżeli chodzi o kontakty z absolwentami naszych uczelni technicznych. Pamiętam, że musieliśmy się pilnować, aby nie „chlapnąć’ czegoś po polsku w ferworze dyskusji roboczych w obecności naszych irackich partnerów.
– IRAN. To stare państwo, kojarzące się z wielowiekowymi kontaktami Rzeczypospolitej z Persją (teraz chyba gorszymi) i eksodusem andersowców , poznałem pobieżnie podczas pobytu jako sekretarz generalny Światowego Kongresu Górniczego. Do dzisiaj nie zapomnę otwarcia obrad przez groźnie wyglądającego mułłę. Myślę, że jego początkowe modły były jednak kompromisem wobec nas niewiernych. Ja stałem/siedziałem koło tradycyjnie „zamaskowanej” geolożki. Potem było luźniej (w ramach systemu), co nie zmienia mojego odczucia, że otwarcie ważnej imprezy przez duchownego, przypomina mi rodzinny kraj. Z lżejszych obserwacji, nie zapomnę uśmiechów licznych teherańskich studentek z ich mocnym makijażem i pokazem obuwia wysokiej klasy, wystającego spod „habitów” (nie wiem jak to nazwać w j. farsi ).
– ROSJA. Wspomnienia o tym kraju mógłbym podzielić na trzy fazy historyczne. 1. Praca dziadka (z wyboru) w carskiej Rosji w górnictwie węgla kamiennego w dzisiejszym Kirgistanie: sukces materialny, potem rewolucja bolszewicka – utrata wszystkiego, ale zachowanie życia całej rodziny i powrót do Polski (coś na wzór „Przedwiośnia” Żeromskiego). Z tamtych czasów ostał się tylko tulski samowar. 2. Oswobodzenie ojca po pięciu latach spędzonych w niemieckim oflagu przez Armię Czerwoną (były takie pozytywne momenty). 3. Wreszcie mój kawałek wspomnień. Czyli dobra współpraca z partnerami z władz górniczych Federacji Rosyjskiej w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, a także moje dorabianie jako pilot wycieczek turystycznych, między innymi w ZSRR. Końcówka kontaktów odzwierciedla zmianę wzajemnego nastawienia obu państw. Jako Główny Geolog Kraju zapobiegłem uzyskaniu koncesji górniczych w Polsce jednemu z rosyjskich oligarchów. Tak więc tamten kierunek geograficzny mam chyba spalony, ale masowa turystyka już mnie nie pociąga, o czym wspominałem na wstępie.
– SZWECJA. Dla mnie Norland, czyli północna i górnicza Szwecja pozostanie inicjacją kapitalistyczną studenta z PRL. Kwartał pracy (latem) w kopalni podziemnej rud żelaza był ciekawy. Górnicy dali mi w tyłek podczas pracy przy wiertnicy, ale umożliwili nieoficjalnie pokierować pod ziemią wielotonową ładowarką, a imprezę pożegnalną zorganizowaliśmy w pobliżu składu materiałów wybuchowych (alkohol, jak to w Szwecji, był szmuglowany z Finlandii lub lokalnie wytwarzany). Standardy pracy w socjalistycznej Szwecji były dla mnie – osobnika z drugiej strony Bałtyku zbliżone, czego nie można powiedzieć o życiu codziennym.
Najpierw zrobiliśmy (było nas trzech) rozeznanie terenu, w tym uczestniczyliśmy w nieznanej nam liturgii w tamtejszym zborze ewangielickim. Parę dni później zaliczyliśmy film porno w jedynym kinie. Co ciekawe, spotkaliśmy tam pastora z małżonką, którzy ucieszyli się na nasz widok. Ten kraj zaskakuje skrajnościami.
– USA. Byłem tam dwukrotnie, ale chętnie wróciłbym, aby powłóczyć się niskokosztowo. Nie chcę wspominać szerzej o pierwszym kilkumiesięcznym pobycie, bo pracowałem, jak wówczas większość „turystów” z Polski, na czarno. W Chicago było wówczas strasznie upalnie i wilgotno, a facet, któremu remontowaliśmy dom jeździł postrzelać co drugi dzień z karabinu automatycznego, bo był zawodowcem (konkretnie – żołnierzem na urlopie). Za drugim razem mój status był diametralnie inny. Uczestniczyliśmy w Światowym Kongresie Górniczym w Las Vegas. Jednoręczni bandyci w każdym miejscu, czy też elektroniczny stół do gier hazardowych w pokoju hotelowym nie zrobiły na mnie wrażenia, ale sala z ruletką z jej specyficzną atmosferą napięcia – owszem. Amerykański luz objawił się podczas prezentacji naukowych zorganizowanych w czasie lunchu. Jeden z naszych profesorów stwierdził, ze jeszcze nie wykładał „do kotleta”.
– WŁOCHY. Wizyta w Italii (jako Szef Służby Cywilnej) była imprezą unijną i dotyczyła spraw administracji rządowych. Konferencję zorganizowano wspaniale, bo w odnowionych pomieszczeniach opactwa na Wyspie San Giorgio Maggiore. Wieczorem zapadła jednak gęsta mgła, przepływające statki włączyły buczki mgłowe i ciągle wydawało mi się, że za chwilę któryś trafi dziobem w naszą sale obrad. Nie trafił. A poranna kawa w Wenecji, gdy wysoka woda szumiała za oknem restauracji, była niezapomnianą przyjemnością. Zresztą jedną z rzadszych, bo współpraca zagraniczna jest zwykle stresującym mozołem, chyba, że jest się top – VIPem.