Planowałem nawiązać teraz do moich minionych kontaktów zagranicznych (później), ale presja aktualnych wydarzeń nakazuje najpierw odnieść się do działań resortu „Czapiego”. To koleżeński pseudonim z czasów wspólnej pracy w służbie cywilnej obecnego ministra Spraw Zagranicznych p. J. Czaputowicza, którego mam/miałem okazję znać od dwóch dekad. Zawsze specjalizował się w sprawach zagranicznych i osiągnął to, do czego dążył na ścieżce kariery. Ale teraz Mu nie zazdroszczę.
Podpadnę miłośnikom białej flagi (czy tylko liberałowie i zieloni?), lecz sugerowane ostatnio pomysły atomowe dla Polski (amerykańskie rakiety w RP, udział naszych F – 16 w przenoszeniu bomb atomowych NATO, wzorem np. małej Belgii), to nasza słuszna reakcja na zagrożenia z Kaliningradu i koniec traktatu INF (zakaz rakiet średniego zasięgu). Znaczne zasięgi rosyjskich rakiet Iskander i innych (pociski manewrujące) przedstawiano nam – wówczas ministrom z PO na wyższych kursach w Akademii Obrony Narodowej. Jednak dopiero dzisiaj PIS podjął temat. Oczywiście polskie sugestie z MSZ wywołały niechętne komentarze zagranicy. Kiedy tymi rakietami zagrożona była tylko Warszawa, wszystko było OK. Ciekawe, co teraz powiedzą rozleniwieni pokojem Niemcy i Francuzi, gdy broń ta ich sięga? Może nadal boją się Rosjan (Stalingrad i Berlin, Kozacy w Paryżu) i wolą przymykać oczy. My ”gościliśmy” wschodnich sąsiadów kilkakrotnie w Polsce, więc jesteśmy, mam nadzieję, uodpornieni na te strachy.
Nasza eksplozja miłości do USA (zbieżność z Walentynkami przypadkowa) ma więc swoje racjonalne uzasadnienie w zrozumieniu polskiej słabości wobec Rosji plus trochę dwustronnej sympatii. Pisze o tej słabości defetystycznie jeden z byłych dowódców Wojska Polskiego. Generałom usta otwierają się bowiem dopiero po przeniesieniu w stan spoczynku. Może więc dobrze, że obecny rząd ograniczył ich liczebność. Wracając do Jankesów, musimy z nimi uprawiać biznes wspierania bezpieczeństwa naszego kraju poprzez niepotrzebną Polsce konferencję bliskowschodnią (podziwiam jednak meandry polityczne Szefa MSZ) i zakupy drogiego sprzętu wojskowego. Ciekawe, czy to przełoży się na jakieś konkrety dla kraju (poza wzrostem zagrożenia terroryzmem). Jest jednak
w tym jeden pozytyw: próba myślenie interesem państwa, bowiem polityka często bywa cyniczna.
Z tymi zakupami militarnymi, to zresztą wstyd. Nadymamy się zakupem w USA jednego dywizjonu wyrzutni HIMARS (Rumuni – trzy dywizjony) oraz 4 śmigłowców dla MON (Węgrzy – 16 francuskich Caracali oraz 20 sztuk innych mniejszych maszyn europejskich).
Natomiast za słuszne uważam przeznaczenie części środków MON na budowę infrastruktury dla przemieszczania się ciężkich czołgów amerykańskich Abrams w północna – wschodniej Polsce. Mostki dobre dla chłopskich furek i junkierskich powozów, to przeżytek. W latach zimnej wojny podobnie rozbudowywano drogi w zachodnich Niemczech na kierunku wschodnim.
Wracając do konferencji „irańskiej” w Warszawie, chciałbym jeszcze nawiązać do wątku izraelskiego (a właściwie żydowskiego). Irytuje mnie od pewnego czasu ciągłe udowadnianie przez Polskę, że nie jesteśmy sojusznikami Hitlera i polemiki z naszą nieodwzajemnioną miłością na Bliskim Wschodzie (nie piszę o Palestyńczykach) i w Nowym Jorku. Warto tylko przypomnieć, że w Waffen SS służyło między innymi 55 000 Holendrów, 31 000 Łotyszy, 23 000 Flamandów, 20 000 Walończyków, 20 000 Francuzów, 20 000 Estończyków, 20 000 Ukraińców, 16 000 Włochów, po kilka tysięcy Duńczyków i Norwegów, bez udziału Polaków (dane niemieckie). A my się ciągle kajamy, że nie jesteśmy kumplami nazistów różnej maści. W czasach pracy w służbie cywilnej mieliśmy spotkania z ówczesnym ambasadorem Izraela w RP p. Sz. Weissem. Szanuję Go za obiektywizm i brak zacietrzewienia.
A może weźmy przykład z wymienionych wyżej narodowości i przestańmy się tak przejmować antypolską propagandą, ale nie prowokujmy jej nieprzemyślanymi działaniami. Ile jeszcze lat będzie się odbijała medialną czkawką II Wojna Światowa ?