Wspominki

Zbliża się Sylwester, więc chciałbym podzielić się na luzie niektórymi wspomnieniami, odpowiadającymi nastrojowi noworocznemu.

Zacznijmy od niektórych zdarzeń związanych z bezpieczeństwem publicznym. Jeździłem za granicę głównie po upadku PRL – w ramach pracy w administracji rządowej, najczęściej w celach roboczych, a nie reprezentacyjnych. Znam j. angielski i rosyjski, kiedyś trochę niemiecki, a merytorycznie tematy były mi bliskie, stąd podróżowałem niejednokrotnie solo. A styl pracy w III RP nie wymagał wsparcia wiernych „towarzyszy” z centrali.

Swego czasu odwiedziłem na roboczo w Wielkiej Brytanii (jako Szef Służby Cywilnej) mojego odpowiednika Szefa sławnej Civil Service (zawsze z tytułem szlacheckim Sir) w siedzibie rządu w Whitehall. Ciekawe było wejście do budynku przez faceta z ulicy, jak ja. Goście rządowi wchodzili do przeźroczystych rur, gdzie ich pojedynczo skanowano, a potem dostawaliśmy przepustki. Innym razem byliśmy z moim ówczesnym przełożonym (także w Londynie) u Przewodniczącego Komisji Bezpieczeństwa Pracy. Minister sam nam przygotował herbatkę podczas kurtuazyjnej rozmowy. Był ciekawą postacią, chociaż bardziej jego żona – szefowa MI 5 (coś jak nasze ABW), przypominająca M z Bonda. Jakimś trafem na lotnisku zaginęły nasze bagaże w drodze powrotnej, które odzyskaliśmy w Polsce, w stanie chyba nie naruszonym. W tamtych latach dziewięćdziesiątych, wracając z wizyty w funkcjonujących nieźle kopalniach węgla kamiennego w okręgu Selby i zwiedzając Las Sherwood (to ten od Robin Hooda), kupiłem dziecinny łuk ze strzałami na przyssawki dla małoletniego syna. Na lotnisku Heathrow potraktowano go jako broń, zaplombowano i przesłano w trybie bagażu specjalnego. We Frankfurcie nad Menem, gdzie miałem przesiadkę do Polski (inne czasy; mało połączeń bezpośrednich) musiałem „broń” odebrać z depozytu. Niemieccy celnicy pukali się w głowy, komentując czujność ich brytyjskich kolegów. W pomieszczeniach pachniało smarem do broni, leżały tajemnicze wydłużone skrzynki, a moja Waffen przekonała mnie, że i Niemcy mają poczucie humoru. W tym samym Frankfurcie, innym razem, celnicy cofnęli mnie w trybie nagłym po przejściu odprawy, do osobnego pomieszczenia, gdzie głównym „oskarżonym” była moja walizka nadana na bagaż. Okazało się podczas prześwietlania, że upominek od górników niemieckich – mosiężna lampka górnicza (karbidka) przypomina improwizowaną bombę. Dopiero, kiedy ją rozkręciłem, wszystko się wyjaśniło.

Interesująco było też w Rosji w tamtych latach. Pożegnanie z kolegami z federalnego odpowiednika naszego Wyższego Urzędu Górniczego przedłużyło się, jak to u Słowian, i wyglądało, że nie zdążę na samolot do Warszawy. Samolot jednak wstrzymano, schodki znów podjechały i wdrapałem się z niesprawdzonym bagażem do Tu 134. Ale stempel, jakimś cudem, przybito w paszporcie. Inny ciekawszy przypadek. Mój, częściowo już emerytowany w owym czasie podwładny w Wyższym Urzędzie Górniczym (WUG), był kolegą ze studiów w ZSRR Szefa Państwowego Nadzoru Górniczo-Technicznego Rosji. Minister ten zaprosił mnie na lot do Azji Centralnej, w celu odwiedzenia wciąż działającej kopalni węgla kamiennego, w której pracował w nadzorze przed rewolucją bolszewicką mój dziadek. Ze względów pryncypialnych nie zdecydowałem się na ten wypad w głąb Rosji… i do dzisiaj żałuję, bo okazja się nie powtórzy.

Tego błędu (czyli bez dodatkowej turystyki) nie popełniłem już kilka lat później na kontrakcie w Iraku. To inna historia, o czy przy innej okazji.

Byłem w tychże latach 90. (wtedy pod rządami lewicy w Polsce) delegatem na konferencję Międzynarodowej Organizacji Pracy w Genewie. Poznałem tam Podsekretarza Stanu ds. Bezpieczeństwa Pracy w Górnictwie USA, z którym wcześniej korespondowaliśmy urzędowo z WUG. Zaprosił mnie do swojej siedziby, gdzie zaskoczyły mnie rygory przy wjeździe do rezydencji. Marines dokładnie sprawdzili podwozie samochodu z nami w środku, bagażnik, etc. Potem miałem możliwość porównywania tego z działaniami BOR w podobnej sytuacji, gdy pracowałem w KPRM. My bardziej wierzymy w ochronę Anioła Stróża, chociaż bywały chlubne momenty, kiedy czujność służb chwilowo wzmagano. Przez blisko 8 lat, gdy zajmowałem tak zwane kierownicze stanowiska w państwie, jeździłem po kraju z kierowcami, z których jeden był emerytowanym „borowikiem”. Nigdy nie mieliśmy stłuczek, bo dowiedziałem się i o szkoleniach jazdy w kolumnie i w warunkach zimowych, a także o wpajanych zasadach, że bezpieczeństwo uczestników ruchu jest najważniejsze. Powyższe dedykuję następcom ze Służby Ochrony Państwa.

Teraz na moment – transfer w czasie. Gdy już mnie wyautowano z aktywności zawodowej po 2015, uczestniczyłem w pogrzebie śp. posła PIS R. Górskiego – mojego znajomego, którego szanowałem za postawę merytoryczną, gdy współpracowaliśmy w Radzie Służby Cywilnej (on w opozycji). W przedsionku katedry warszawskiej (tak ją nazwę w uproszczeniu) panował bałagan, bo przede mną (osobą niesprawdzoną) przedefilowało wielu nowych VIP – ów; nie wymienię najważniejszych, odprowadzając trumnę na zewnątrz, czego chyba nie było w programie.

Trochę o lotnictwie publicznym – nigdy nie leciałem naszymi transportowcami wojskowymi, „zarzynanymi” dla potrzeb osób rządzących RP wszelkiej opcji. Wracając z konferencji górniczej w Australii, mieliśmy międzylądowanie w Singapurze. Jakoś zgadałem się wcześniej z pilotami z British Airways i pozwolono mi usiąść z tyłu w kabinie pilotów, i to podczas startu (!). Jumbojet startował nocą w rozświetlone morze z 75. procentową mocą 4 silników. Duże przeżycie. A tamtych pilotów z czasów względnej normalności, nikt już dzisiaj nie zdyscyplinuje!

Trochę wspomnień lotniczych wiąże się z moją pracą sekretarza generalnego Światowego Kongresu Górniczego (ŚKG).

Lecieliśmy z Teheranu w grupie oficjeli ŚKG irańskimi liniami wewnętrznymi do Isfahanu. Mało kto spodziewał się antyalkoholowej terapii przy kontroli bagażu. Żal było patrzeć, jak brodaci przeciwnicy C2H5OH niszczą zapasy trunków naszych sąsiadów geograficznych. My byliśmy po imprezie w ambasadzie RP, kierowanej wówczas przez amb. W. Waszczykowskiego.

Innym razem, w Maroko lecieliśmy prawie pustym, zdezelowanym Boeingiem do Marakeszu. Lot był dziwnie dynamiczny (zmiany ciągu silników, kołysania) i dopiero po wylądowaniu dowiedzieliśmy się, że miał charakter szkoleniowy. Połączono nieprzyjemne z pożytecznym.

Zabawna (przyjemna?) była stosunkowo niedawna sytuacja na liniach wewnętrznych w Chinach. Byłem wtedy VIPem, ale surowa funkcjonariuszka kazała mi stanąć na specjalnym podwyższeniu, gdzie każdego obmacywała dokładnie i publicznie bez względu na płeć.

Zabawnie było także w czasach, gdy pracowałem jako asystent na Politechnice Śląskiej. Wyjechaliśmy z grupą namiotową za żelazną kurtynę. Jeden z noclegów wypadł w Kolonii, więc mając trochę czasu wypuściliśmy się do pobliskiego Bonn, było nie było, ówczesnej stolicy RFN. Był już wieczór, kiedy pieszo „zaliczaliśmy” dzielnicę rządową, Wtedy za nami pojawił się lekki transporter opancerzony, który uparcie nam towarzyszył aż do dworca. Przypomnę, że to czasy polowania na terrorystów z Frakcji Czerwonej Armii RAF, a my wiekiem i wyglądem pasowaliśmy do ich profilu. Jednak nikt nas nie wylegitymował. Wróciliśmy do Kolonii tuż przed odjazdem grupy, która sądziła już, że wybraliśmy wolność.

Wreszcie coś z domowego podwórka. W latach 90. uruchomiliśmy z Czechami inicjatywę corocznych spotkań europejskich szefów urzędów górniczych. Na pierwsze takie spotkanie w Polsce przyjechał między innymi szef urzędu górniczego jednego z landów niemieckich (w Niemczech nadzór górniczy realizowany jest na szczeblu landu, a nie federalnym). Zaskoczyła nas niska klasa jego samochodu oraz wstrzemięźliwość w jedzeniu. Dopiero później, gdy się lepiej poznaliśmy, powiedział mi, że samochód wypożyczyli, bo bał się kradzieży służbowego, a pościł, gdyż bał się zatrucia pokarmowego. Białych niedźwiedzi w Katowicach nie spotkał.

Największy poziom czujności w kraju wykazały służby kościelne (?) katedry warszawskiej, które nie wpuściły mnie do strefy uprzywilejowanej podczas mszy barbórkowej z udziałem Prezydenta B. Komorowskiego. Miałem mundur galowy i wszystkie wymagane przepustki, ale nic to – modlić się można wszędzie.

Niniejszy tekst powstał nie z zamiaru chwalenia się wyjazdami zagranicznymi, bo to dzisiaj standard. Gdybym miał mniej skrupułów, to „zaliczyłbym” więcej emocji międzynarodowych. Znane mi środowiska, szczególnie naukowe, parlamentarzyści, lekarze i częściowo funkcjonariusze publiczni, zawsze lubowali się w „przebijaniu” kolegów/koleżanek opowieściami, gdzie to ostatnio byli. Stąd taka popularność różnych konferencji i międzynarodowych eventów.

Kończąc, chciałem trochę ubarwić trudny dla mnie rok 2018, przypominając, że świat jest jednak multikulti, także w obszarze szeroko rozumianej kultury bezpieczeństwa. Generalnie staje się, moim zdaniem, mniej przyjazny (mimo lansowanej globalizacji, nie tylko w biznesie) i bardziej sformalizowany, wbrew licznym deklaracjom miłośników postępu. Ale w dobie wędrówek ludów i masowej turystyki oraz zmian geopolitycznych, na czym żeruje terroryzm, to niestety nieuniknione.

Jednak więcej optymizmu i wszelkiej pomyślności w Nowym 2019 Roku !

PS. Czytam, że sylwestrowe fajerwerki stają się nieakceptowalne przez niektóre środowiska i samorządy. Mojemu labradorowi, nie przeszkadzały podczas imprez Nowego Roku w Warszawie i teraz w Gliwicach. A nasi „opiekunowie” w Iraku, na nowy rok 1989/1990, wystrzeliwali całe magazynki kałasznikowów w pustynię. Czasy się zmieniają, chociaż …

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s