Posłużyłem się parafrazą hasła wyborczego 42. prezydenta USA, aby wyrazić zniesmaczenie dla szerzącej się tendencji odchodzenia od kryterium kompetencji w życiu politycznym, gospodarczym i społecznym. Podkreślę, że to przypadłość nie tylko nasza, ale także światowa.
Niedawno, niezależnie od siebie, dwa nowoczesne amerykańskie niszczyciele rakietowe „nadziały” się na wolno płynące statki handlowe, a belgijski mechanik, serwisując samolot, zniszczył na lotnisku myśliwiec F – 16, przyciskając spust działka. O włoskim kapitanie wielkiego wycieczkowca Costa Concordia, którego wprowadził na skały, a potem uciekł, wstyd wspominać. Ostatnio Rosjanie utopili wielki dok pływający pod swoim jedynym lotniskowcem. I tak dalej.
Ale wróćmy do kraju. Zacznijmy od deficytu kompetencji w prowadzeniu polityki. Klasycznym przykładem była międzynarodowa krytyka dot. ustawy o IPN, która postawiła Polskę w fatalnym świetle antysemityzmu. Jest w procedurach legislacyjnych coś takiego jak Ocena Skutków Regulacji (OSR), odnosząca się do aspektów finansowych. Może warto też antycypować skutki polityczne za granicą? Inny przykład, to pomysł na zakup australijskich fregat typu Adelaide, gdy ośrodki władzy krajowej nie mogły się dogadać, i wyszło głupio. O katastrofie smoleńskiej nie chcę się rozpisywać z oczywistych względów, ale dla mnie, to suma braku kompetencji obu najwyższych kancelarii, wojsk lotniczych i Rosjan. W nauce o bezpieczeństwie nazywa się to koincydencją zdarzeń.
Kompetencje (?) menedżerskie w spółkach skarbu państwa (SP). Karuzela stanowisk, która jest oczywista przy zmianie kierownictwa politycznego kraju, była czymś naturalnym, jako, że „posady” w tych firmach zawsze były łupem politycznym zwycięzców. Przyglądałem się temu przez ponad 20 lat. Sam w 2000 r. uzyskałem uprawnienia członka rad nadzorczych spółek SP. Wówczas chodziło mi o dodatkowe punkty w postępowaniu o mianowanie na urzędnika służby cywilnej. Urzędnikiem, po pozytywnym przejściu konkursu, zostałem bez pomocy tych punktów, a „konfitur” skarbu państwa nigdy nie posmakowałem. Fakt, że nie zabiegałem o nie, nie mając złudzeń, jako osobnik neutralny politycznie. Interesowały mnie jednak kryteria kompetencji osób „namaszczonych”. Ten temat analizowałem jako Szef Służby Cywilnej (ale przeszkadzała mi blokada informacyjna), gdy omawiana pokusa już mnie nie dotyczyła. Można stwierdzić, że chodziło często o polityczno – towarzyskie wsparcie, a nie o kierunkowe kompetencje. Przez długi czas klucz do sukcesu spoczywał w Ministerstwie Skarbu Państwa. Zdarzało mi się udzielać fachowej konsultacji kolegom – członkom rad nadzorczych w tematyce mnie znanej, a im obcej. Myślę, że ten mechanizm obsadzania stanowisk, pomimo kilku nieśmiałych prób korekty za czasów PO, jest jednym z nielicznych stabilnych (ponad podziałami) zwyczajów polskiej klasy politycznej. Teraz jednak tempo zmian personalnych oszałamia.
Technologiczne kompetencje. O tym mógłbym pisać bez końca, ale temat jest dość znany. Jako student politechniki, pracownik naukowo – badawczy, atestator i projektant zaliczyłem szereg ważnych zakładów branży elektromaszynowej i nie tylko. Z części z nich nic nie pozostało lub resztki w roli podwykonawców, inne są montowniami firm globalnych. Nigdy nie byłem miłośnikiem, ani hasła liberalnej wyprzedaży/prywatyzacji, ani drugiej skrajności – tak zwanej narodowej dumy i teorii światowych spisków. Jednak reindustrializację kraju uważam za konieczność. Może przydałoby się nam więcej kompetentnych pracowników po zawodówce i technikach, zamiast menedżerów in spe, piarowców, haerowców, marketingowców i politologów po licznych małych uczelniach? Są oczywiście dosyć liczne przykłady pozytywne, jak kompetentna konsolidacja produkcji maszyn górniczych, czy wybudowanie (wreszcie) pierwszego okrętu wojennego – niszczyciela min, chociaż z podzespołów importowanych. Także sukcesy innej prywatnej firmy wytwarzającej drony i sprzęt łączności są światłem w tunelu. Z drugiej strony sprzedano Hiszpanom produkcję polskich autobusów. Sytuacja, pomimo deklaracji, jest niejednoznaczna.
Nad deficytem kompetencji (zarządzanie projektem, technologia, kadry, materiały) potrzebnych do budowy elektrowni atomowej nie będę się rozwodził. Większość z nich trzeba sprowadzić, trochę podobnie, jak w zbrojeniówce.
Oczywiście obszary wyzwań kompetencyjnych można mnożyć, np. media i nauka, ale w sytuacji, gdy szeroko rozumiane kompetencje schodzą na dalszy plan, model kariery Nikodema Dyzmy wydaje się bardzo atrakcyjny. Nie jestem psychologiem społecznym, jednak z perspektywy mojego doświadczenia, może nowym pokoleniom decydentów wydaje się, że, jak w grach komputerowych, mamy wiele „żyć”, a głupoty wynikające z braku kompetencji można komputerowo skasować. A może tylko marudzę i zawsze tak bywało?