Słowa przedwojennej pieśni „Morze nasze morze” są, jak najbardziej, adekwatne do opisu sytuacji Polskiej Marynarki Wojennej, a może szerzej całego kompleksu (?) militarno przemysłowego naszego kraju. Pracowały na to od 1989 r. prawie wszystkie rządy, wspierane przez dyspozycyjnych generałów i admirałów (poza jednym).
Skąd moje uwagi na ten temat? Zawsze byłem militarystą-hobbystą, chociaż tylko przez jeden rok na studiach technicznych kanonierem armaty przeciwlotniczej S 60 (do dzisiaj służą one do obrony baz morskich , chociaż od tamtych lat minęło już pół wieku!).
Na stanowiskach ministerialnych zwykle zajmowałem się w zastępstwie sprawami obronnymi, bo kogo to interesowało. Miałem dostęp do informacji tajnej, więc uczestniczyłem w niektórych niejawnych posiedzeniach Komitetu Rady Ministrów oraz zapoznawałem się z obiegową informacją w tym zakresie. Ukończyłem trzy wyższe kursy obronne w Akademii Obrony Narodowej, a niejako przy okazji zwiedziłem kilka baz lotniczych, morskich i lądowych. Poza tym prasa specjalistyczna i Internet (niekoniecznie MON, bo tam zwykle znajdowałem teksty „ku pokrzepieniu serc”). O kontaktach z Biurem Bezpieczeństwa Narodowego też należy wspomnieć. Za czasów pokój miłującej PO mieliśmy (jako dyrektorzy generalni służby cywilnej) okazję postrzelać na poligonie (dyplom) i symulatorze oraz odbyć rejs w ramach szkolenia obronnego ministerstwa na ORP Wodnik. Jak z tym jest dzisiaj – nie wiem, poza uroczystościami ku czci…
„Detonatorem” tego bloga była niedawna uroczystość Święta Marynarki Wojennej w Gdyni. Nad moją głową, gdy byłem u siebie nad morzem, przeleciały na paradę 2 (dwa) śmigłowce Mi 14pł, dlatego zdecydowałem się odwiedzić gościa – chińską fregatę rakietową, co dokumentuję zdjęciem. Warto było odczuć ten powiew nowoczesności, podobnie, jak wcześniej zobaczyć amerykańskie Ospreye w locie na manewry na Litwie. I pomyśleć, że dwaj moi kuzyni służyli (3 lata !) za PRLu w MW na okręcie podwodnym i patrolowcu. To była ta nieodwzajemniona miłość ludzi ze Śląska do morza. Tu warto przypomnieć fragment sztuki Flisacy: „Po co Polakowi morze, kiedy sieje i orze”. Losy Polski morskiej (poza portami) raczej w tym odczuciu utwierdzają.
Tematem wywołującym liczne kontrowersje jest polska zbrojeniówka. Dla jednych potencjalny motor innowacji, dla drugich worek bez dna środków publicznych. Klapa takich projektów, jak Iryda (samolot szkolno-bojowy), Loara ( samobieżny zestaw przeciwlotniczy) czy Gawron (korweta/patrolowiec), które pochłonęły miliardy nie rokują dobrze na przyszłość. Mnogość wdzięcznie nazywanych przez MON programów (swoją drogą, kto te nazwy wymyśla), które zostają tylko w medialnej historii i biurokratycznej dokumentacji (bo przecież działamy), nie wróży najlepiej. Faza analityczna tych programów jest ulubionym zajęciem specjalistów od zbrojeń. Zadałem kiedyś, jako wiceminister, na piśmie pytanie MONowi o efektywność tych prac, nie uzyskując odpowiedzi, co nie dziwi. Kłopoty z wyprodukowaniem gąsienicowego podwozia dla armato haubicy Krab przez gliwicki Bumar oraz zastąpienie tego niezbyt skomplikowanego w XXI wieku wyrobu przez produkt koreański, to niestety swoisty symbol. Nieźle udają się nam radary, prywatnie produkowane drony i sprzęt łączności oraz optoelektronika. Reszta to chyba piar naszych państwowych producentów licencyjnych klonów i „składaków”. Pomyśleć, że taka Serbia ma niezłe propozycje artyleryjskie (podobnie Białoruś), nie mówiąc o Ukrainie, czy np. Peru (własny satelita zwiadowczy europejskiej proweniencji).
Trzeźwa ocena możliwości Polskiej Grupy Zbrojeniowej jest koniecznością, co dedykuję prezesowi Pegaza – mojemu koledze z czasów służby cywilnej. Przestańmy mówić o własnych zaawansowanych rakietach i okrętach podwodnych, kiedy od lat nie potrafimy zintegrować wieży armatki Rosomaka z pociskami przeciwpancernymi, czy wyremontować podwodnego Orła, nie wytwarzamy silników dla sprzętu pancernego, ani dobrej amunicji artyleryjskiej. A całości dopełnia pogarszająca się sytuacja biznesowa zbrojeniówki państwowej. Potrzeba sanacji, ale tej dwudziesto pierwszo wiecznej (czy tak to się pisze ?).
Na koniec kilka wyjaśnień. Może dla ogółu czytelników przesadziłem ze szczegółami militarnymi, a dla znawców są to sprawy oczywiste, bo dostępne publicznie bez gryfów tajności. Jednak uważam, że w sprawach obronnych głos powinni zabierać nie tylko krytyczni w stanie spoczynku generałowie. Tekst ten pojawia się z obywatelskiej troski o losy kraju w zmieniających się okolicznościach geopolitycznych, a nie z czarnowidztwa i typowego polskiego malkontenctwa.
Naszym zawodowym obrońcom i politykom życzę – więcej konkretów, mniej pozoracji i wymachiwania szabelką wzór 76/90.