Polski atom czyli gonić króliczka

Niedawno Najwyższa Izba Kontroli zaprezentowała bardzo krytyczny raport o polskiej energetyce jądrowej, a właściwie o przygotowaniach do budowy drugiej (po nigdy nie ukończonym Żarnowcu)  elektrowni atomowej. W jednym aspekcie, to jest badaniach opinii publicznej, NIK wyraziła się pozytywnie o działaniach rządu PO i PIS oraz spółki Skarbu Państwa – PGE EJ1. Łącznie wydano ok. 900 milionów złotych na ten odległy cel.

Badania opinii publicznej rodzą wiele wątpliwości. Tak się złożyło, że w 2005 roku postawiłem domek w Lubiatowie (gmina Choczewo, woj. Pomorskie); w pierwszej wersji lokalizacji ok. 5 km od przyszłego reaktora, a w aktualnej – chyba kilkanaście kilometrów. Oczywiście pomyślicie Państwo, że korzystając z bloga „bez retuszu”, chcę upiec własną pieczeń, dyskredytując samą ideę oraz potencjalną lokalizację. To tylko częściowo prawda. Teraz, gdy nie jestem już związany lojalnością wobec rządu, w którym byłem wiceministrem środowiska, mogę rozwinąć temat.

Jako, między innymi inżynier, zajmowałem się niezawodnością i bezpieczeństwem systemów technicznych. Z tej pozycji nie demonizuję zagrożeń technicznych nowoczesnych elektrowni jądrowych. Inna sprawa, że potencjał technologiczny Polski, zdegradowany w latach transformacji, utrudni osiągnięcie wyśrubowanych norm jakości, wymaganych w tego typu inwestycji. O samej technologii jądrowej nawet nie wspomnę. Czyli polegać będziemy głównie na imporcie, chociaż niektórzy nasi optymistyczni specjaliści wierzą w 50 procentowy udział krajowego przemysłu i nauki. Spóźniliśmy się o kilkadziesiąt lat z energetyką jądrową. Róbmy i rozwijajmy to, co potrafimy, jak np. izotopy medyczne, a czystej energii szukajmy w OZE.

Horrendalne koszty planowanej inwestycji nie obejmują chyba budowy podziemnego składowiska zużytego paliwa nuklearnego. Niedawno Prezes Państwowej Agencji Atomistyki wspomniał o potrzebie znalezienia lokalizacji dla takiego składowiska (także zastępującego wypełniający się Różan), co w kraju o dużym dorobku geologicznym i górniczym nie stanowiłoby problemu. Tu, jako były główny geolog kraju, wspomnę, że posiadamy w kraju złoża rud uranu, ale ich wydobycie nie jest finansowo perspektywiczne. Swego czasu zakończyłem projekt  w tym zakresie realizowany przez Państwowy Instytut Geologiczny. Po co niszczyć środowisko eksploatacją górniczą, skoro wzbogacanie musiałoby się odbywać za granicą.

Ale ad rem. W aktualnych dokumentach rządowych skupiono się na dwóch lokalizacjach nadmorskich: nowym Żarnowcu oraz Kopalinie-Lubiatowie. Czyżby chłodzenie wodą morską było efektem preselekcji właściciela technologii (głównego beneficjenta), którego już praktycznie wybraliśmy. Współczuję Czechom, Słowakom, Węgrom i Białorusinom. Jak oni poradzili sobie bez morza? Nawiasem mówiąc, w znanym opracowaniu z początków dyskusji nad energetyką jądrową zaproponowano co najmniej kilkanaście możliwych lokalizacji, poza trzema nad Bałtykiem.

Taktyka wyboru konkretnej lokalizacji przypomina tę, zastosowaną w okresie zimnej wojny w USA podczas lokalizowania zakładów plutonowych w Hanford. Jak pisze Kate Brown w „Plutopii”: „Hanford i White Bluffs () znacznie bardziej obiecujące: biedne rancza, słaba ziemia, niewielka ludność”. U nas to rejon po pegieerach i wojsku, słabo zaludniony przez miejscową ludność, z władzami samorządowymi potrzebującymi finansowego zasilania z zewnątrz. I pojawia się PGE, kusząc mega inwestycją i ukazując wybrańcom świat atomu (Francja, Finlandia). Zapomina się jednak w badaniach opinii publicznej (patrz NIK), iż Lubiatowo i Kopalino to, przede wszystkim teren silnego inwestowania prywatnego, budowy całorocznych domów, ich serwisowania, rekreacji typu aktywnego, inicjatyw społecznych (Fundacja p. Anny Dymnej). Sądzę, że liczba osób, które ulokowały tam swoje pieniądze znacznie przekracza liczbę stałych mieszkańców obu wiosek. Nas jednak nikt nie pytał w ankietach o zdanie! Tu chyba tkwi błąd metodologiczny badań, skupiających się na ośrodku gminnym.

Lubiatowo
Walka plakatowa w Lubiatowie

Pomysł na lokalizację obiektu strategicznego niedaleko od Iskanderów z Kaliningradu, w sytuacji atrofii obrony przeciwlotniczej kraju i złomowania marynarki wojennej, to kuszenie losu. Swego czasu zadałem pisemnie to pytanie  Biuru Bezpieczeństwa Narodowego, ale odpowiedź była klasycznie ogólnikowa. W pobliżu proponowanej lokalizacji, co nie jest tajemnicą, znajdują się Siemirowice, jedyna baza ofensywnych rakiet NSM marynarki wojennej. Czy warto koncentrować zagrożenia?

O ochronie środowiska tylko wspomnę, bo temat słusznie poruszają ruchy ekologiczne. Dzięki obszarowi NATURA 2000 (pierwotna lokalizacja pod mylną nazwą Choczewo), potencjalne miejsce budowy przesunięto dalej na zachód. To niczego nie zmienia w planowanym zabetonowaniu praktycznie nie naruszonego przez deweloperów jednego z ostatnich fragmentów polskiego wybrzeża Bałtyku.

W świetle moich, przytoczonych powyżej wątpliwości merytorycznych, zwróciłem się w 2014 roku, jako ówczesny podsekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska, o wyłączenia mnie z postępowań związanych z lokalizacją elektrowni atomowej. Minister przychylił się do mojej prośby.

Tak się złożyło, że poznałem prywatne opinie zaangażowanych w projekt elektrowni atomowej nad morzem. „Pocieszano” mnie, że spokojnie odejdę z tego świata, nim atomówka ruszy. A kosztowny króliczek wciąż ucieka…

Pismo do MG

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s